sobota, 6 kwietnia 2013

I zyli dlugo i nieszczesliwie.

*
Obecnie.

- Prosilem cie zebys tu wiecej nie przychodzil. Czego nie zrozumiales w moim przekazie?
Tomo stal w drzwiach swojego domu ubrany w rozciagniety szary dres i kapcie. U jego nog lasil sie rudy kot, a zza drzwi oddzielajacych hol od reszty pomieszczen dochodzilo szczekanie psow.
Na podjezdzie, tuz obok wielkiego, czarnego SUV'a stala czerwona Alfa Romeo. Jej wlasciel zaparkowal byle jak i w pospiechu, blokujac wjazd na posesje Milicevicia i rysujac drzwi pasazera o zelazna brame. To jednak nie bylo teraz najwazniejsze.
- Tomo, prosze, porozmawiajmy. Musimy porozmawiac.
- Nie, nic nie musimy. Wynos sie stad. Nie chce cie tu wiecej widziec. - mezczyzna ostro przerwal nieproszonemu gosciowi. Schylil sie, zabral mialczacego siersciucha i nawet nie patrzac na niedoszlego rozmowce zamknal drzwi wejsciowe. Dokladnie zaryglowal zamki i zalozyl lancuch, dla pewnosci, nie ze strachu. W drzwiach do przedpokoju rowniez przekrecil klucz.
- Ramsey, Dink, cicho. Nie szczekajcie. - podrapal dwa male psiaka za uszami i wszedl do kuchni. Nasypal pupilom jedzenia do misek, nalal swiezej wody. Przez okno widzial jak czerwona Alfa niezdarnie wyjezdza z podjazdu i ostro gazuje na pustej ulicy. Dlugowlosy mruknal cos niezrozumiale pod nosem i poglaskal spiacego na parapiecie kota. Ten byl duzy, bury, siwiejacy juz od czubka ogona.
Mezczyzna wyciagnal z lodowki opakowanie borowek i malin, oplukal je pod zimna woda i przesypal do przezroczystej salaterki. Zgasil swiatlo w kuchni i wszedl do salonu. W kominku dogasal ogien, a na kanapie pod kocem siedziala czarnowlosa kobieta. Miala dopiero dwudziescia osiem lat, jednak szara i zmeczona twarz dodawala jej cyfr do metryki. Od prawego ucha biegla w dol po szyi i znikala gdzies miedzy piersiami dluga, wypukla i nadal ostro czerwona blizna. Ona pierwsza rzucala sie innym w oczy. Mezczyzna usmiechnal sie smutno i usiadl na kanapie.
- Kto to byl? - kobieta spytala spokojnie Chorwata, jednoczesnie sciszajac telewizor i wrzucajac kilka owocow do ust.
- Shannon.
Tomo widzial jak jej miesnie sie napinaja, zuchwa przestala pracowac, usta silnie sie zacisnely. Chwycil ja za reke i pogladzil po zasiniaczonych kostkach. - Juz odjechal. Chcial ze mna pogadac, ale kazalem mu spadac.
Para dluzsza chwile siedziala w ciszy, kazde myslac o czym innym. A moze o tym samym?
- Moze powinienes z nim porozmawiac? Powiedziec, ze sie na niego o nic nie gniewam, ale narazie nie mam sily aby sie z nim spotkac...
- Nie, Vicki. Juz to przerabialismy tyle razy. Omal nie zginelas.
- Ale to nie byla jego wina, nie mialam zapietych pasow...
- A on prowadzil pijany! Dosyc tego, nie chce znow o tym rozmawiac. Powinnas zapomniec o tym czlowieku. Prosze cie, Vicki.
Kobieta patrzyla dluzsza chwile na swojego chlopaka smutnymi oczami, nie zdolna juz do zadnej dalszej dyskusji. Po raz kolejny dziekowala Bogu, ze przezyla ten wypadek i ze ma przy sobie tak cudownego mezczyzne. Z cichym westchnieciem oparla glowe o jego ramie i skupila wzrok na programie telewizyjnym.
 Miesiac temu wcale nie bylo tak wesolo. Tomo z zaczerwienionymi od placzu oczami, z nosem przy szybie spogladal na poturbowana, pozszywana, podlaczona do kroplowek, ale nadal znajdujaca sie w spiaczce Vicki i serce mu sie krajalo. Psychopatyczna wscieklosc siedzaca gleboko pod jego skora krzyczala 'Zabij go! Zabij golymi rekami, nie wahaj sie ani chwili!', ale ostatnia jasno myslaca czastka zszarganego umyslu podpowiadala cicho 'Zostan w szpitalu'. I Chorwat zostal. Przez te prawie trzy tygodnie nawet na krok nie ruszyl sie poza teren lecznicy. Spal albo na korytarzu, albo na krzesle przy lozku dziewczyny, jesli w ogole juz spal. Nikt z lekarzy, czy personelu nie smial nawet wspomniec aby mezczyzna poszedl do domu. Nikt sie nie odzywal, a i Tomo bardzo malo mowil. Glownie trzymal spiaca Vicki za posiniaczone dlonie, caly czas powtarzajac, ze przeprasza, ze to jego wina. A jak bylo naprawde? Ale tak naprawde-naprawde? To wiedzial tylko on. No i Shannon. To od nich zaczelo sie to cale bagno, w ktorym obecnie wszyscy sie znalezli, a najbardziej na tym ucierpiala niczemu winna mloda kobieta, ukochana Milicevicia. No, prawie niczemu.
Po osmiu dniach Vicki wreszcie wybudzila sie ze spiaczki. Miala silne zawroty glowy, problemy z mowieniem i oddychaniem, byla slaba. Ale zyla i jej stan byl stabilny, a to bylo najwazniejsze.
- Tomo, przepraszam... To moja wina. - to byly pierwsze slowa, ktore wypowiedziala do mezczyzny i po ktorych z oczu obojga poplynely lzy. Chorwat juz automatycznie i bez przerwy krecac glowa zapewnial ukochana, ze tak nie jest, ale kazdy wiedzial swoje.
Gdy zawroty glowy sie skonczyly, a oddech unormowal dwoje mlodych zostalo wypuszczonych do domu, uprzednio skladajac oswiadczenie na policji o nie wnoszenie zadnego oskarzenia na podejrzanego Shannona Leto. Vicki cala wine przejela na siebie, przyrzekajac Miliceviciowi, ze jesli ten sprobuje prostowac lub podwazac jej zeznania, to bez skrupulow od niego odejdzie. To podzialalo, ale nikomu nie bylo z tym dobrze, nikt sie jednak nie odzywal. A juz na pewno nie Vicki. Ona ani razu sie nie zawahala, czy zajaknela podczas opowiadania, co sie wtedy na drodze stalo. Jej wersja oficjalna, skladana na policji i najblizszej rodzinie byla taka, ze samochod prowadzila ona, a na siedzeniu pasazera siedzial Shannon. Oboje byli pod wplywe alkoholu i jechali z nadmierna predkoscia, klocac sie o to, kto powinien prowadzic. Dziewczyna mowila, ze ona bo mniej wypila, za to Leto upieral sie, ze przeciez to jest jego samochod. Troche szarpali sie z kierownica - oczywiscie zartujac sobie z powagi sytuacji - i tak uderzyli w metalowa bariere na poboczu, przebili sie przez nia i robiac kilka koziolkow dachowali jakies dwa metry nizej wsrod drzew. Shannon z tylko zlamana reka i kilkoma paskudnymi rozcieciami na twarzy ze zbitej przedniej szyby, wyczolgal sie z samochodu i widzac mloda Bosanko cala zakrwawiona i tracaca przytomnosc od razu zadzwonil po karetke. Ta wersja byla powtarzana tak czesto, ze juz nawet buntujacy sie Tomo nauczyl sie jej na pamiec i rowniez ja powielal. Prawda z jego punktu widzenia byla duzo bardziej skomplikowana i miala znacznie wiecej niejasnosci, niz wersja Vicki. Obiecal jednak ukochanej, ze nic nie powie i slowa dotrzymal. Milicevic tym bardziej znienawidzil swojego przyjaciela Shannona. Ale wszystko od poczatku.


*
Piec lat wczesniej.

- Kocham cie i zawsze bede cie kochal. A ty juz zawsze bedziesz nalezal do mnie, moj chlopcze z gitara. - Shannon lezal glowa na kolanach dwudziestopiecio letniego Tomo i spogladal niby niesmialo na wpatrzone w niego brazowe oczy. - Tez cie kocham, ale wiesz, ze nie mozemy byc razem. Wyrzucili by mnie z zespolu, a dopiero co sie tu zaaklimatyzowalem. Rok to nie duzo, owszem, znalezlibyscie sobie nowego gitarzyste, ale wole nie ryzykowac tej cieplej posadki. - odparl spokojnie i niestety zgodnie z prawda ten mlodszy, przejedzajac palcami po gestych wlosach przyjaciela.
- Bzdury. Nikt by cie nie wyrzucil, bo prawda jest taka, ze to z mojego wstawiennictwa, zadania i checi tu trafiles.
- Naprawde? Myslalem, ze to dlatego, ze najlepiej gralem na gitarze.
- No tak, to tez. Ale gdy tylko cie ujrzalem, wiedzialem, ze to ty jestes tym jedynym, ktory musi byc  blisko mnie.
- Oto jestem, Shannon.
- Tak. Juz na zawsze.

*
Dwa lata wczesniej.

- Chlopaki, chcialbym wam kogos przedstawic. To Vicki, moja bliska przyjaciolka, jeszcze ze szkoly. Znamy sie juz tyle lat i postanowilem, ze musze was ze soba zapoznac. - brodaty mezczyzna, Chorwat Tomo wprowadzil do pokoju mloda, sliczna dziewczyne, Vicki Bosanko. Przyjaciolka gitarzysty przywitala sie grzecznie, oniesmielona spotkaniem z zespolem jej chlopaka, ktory, ten zespol,  byl juz tak znany na calym swiecie. Matt uscisnal czarnowlosa ze slowami 'Witaj w rodzinie', Jared krotko, ale z sympatia rowniez objal Vicki i jedyny Shannon postapil grubiansko w stosunku do nowo poznanej kobiety. Gdy ta do niego podeszla, przypominajac swoje imie, nawet na nia nie spojrzal. Wstal z fotela i brutalnie pociagnal za soba zdezorientowanego Tomo, prowadzac go w bardziej odludne miejsce.
- Co to ma kurwa byc? Co to za dziewczyna? - zaczal bez ogrodek, nie kryjac swojej zlosci.
- Shannon, wyluzuj. To Vicki, moja przyjaciolka.
- Tylko przyjaciolka? Wydaje mi sie, ze w wolnej chwili, gdy nie udajecie takich dobrych znajomych, bzykasz ja! Mam racje?!
- Oszalales?! Upokoj sie, co ci odbilo?
- Spisz z nia. Widze to po tobie. Zbyt dobrze cie znam, zebys mial mnie w tak glupi sposob oszukiwac.
- Nawet jesli to co z tego?! Co z tego, jesli ja kocham i chce miec z nia kiedys dzieci?! Co z tego, odpowiedz mi! Nie masz nic do tego z kim sypiam!
- O nie, grubo sie mylisz. Kurewsko grubo sie mylisz, a wiesz dlaczego? Bo ja tez z toba sypiam! I nie zamierzam sie toba z nikim dzielic, a juz na pewno nie z ta... z ta Bosanko.
Milicevic nie mogl juz tego sluchac. Odwrocil sie i ruszyl do drzwi, jednak droge zagrodzil mu Shannon, ktoremu nagle zmienil sie wyraz twarzy i zachowanie. Z rozwscieczonego, zazdrosnego kochanka o zmarszczonych brwiach, stal sie przepraszajacym i cicho szlochajacym dzieckiem w ciele doroslego faceta. - Nie, Tomo. Prosze cie, przepraszam, nie chcialem tak powiedziec. Uwierz mi, przepraszam.
A Tomo nie umial sie dlugo gniewac na starszego Leto. To byl jego blad, najwieksza slabosc. Nie umial odmawiac Shannonowi. Patrzac na jego smutna i zatroskana twarz, uniosl mu podbrodek i zlozyl na jego ustach dlugi, namietny pocalunek. - Zeby mi to bylo ostatni raz. Nie lubie sie z toba klocic.
- A ja nie lubie sie dzielic z innymi twoja osoba...
- Teraz bedziesz musial. Nie mozemy byc razem, tyle razy ci to powtarzalem. I bede powtarzal nadal. Podoba mi sie Vicki. Ale kocham ciebie. I to sie nie zmieni. Nigdy.
- Obiecujesz?
- Na slowo harcerza! - Chorwat polozyl dlon na sercu, chcac potwierdzil prawdziwosc swoich slow, a Shannon ze slabym usmiechem na ustach wspial sie na palce i wpil sie w usta brodacza.
*
- Shannon mnie nienawidzi... - Vicki usiadla na skraju lozka, w samej koszuli nocnej, z balsamem na dloniach. Rozcierala krem, czekajac na reakcje swojego ukochanego. Mezczyzna lezal juz w lozku i caly czas sms'owal, usmiechajac sie tajemniczo. - Shannon mnie nienawidzi. - powtorzyla Bosanko i wslizgnela sie pod koldre. - Sluchasz mnie w ogole? Do kogo tam caly czas piszesz? - probowala zajrzec Chorwatowi przez ramie, jednak ten szybko odlozyl komorke na szafke nocna. - Nie mow tak. Dlaczego uwazasz, ze cie nienawidzi.
- Bo widze jak na mnie patrzy. Z taka odraza, jakbym mu ukradla cos bardzo cennego.
- Wydaje ci sie. On juz taki jest. Wredny i opryskliwy.
- Wcale nie. Wobec ciebie zachowuje sie zupelnie inaczej. Tak jest odkad go poznalam. Tylko na mnie warczy, gdy sie pojawiam w jednym pokoju z nim. Jared mowil, ze ty i  Shannon to dobra para przyjaciol, ze znacie sie odkad doszedles do zespolu, ze Shannon zrobil naprawde wielka awanture, gdy reszta miala watpliwosci, abys to wlasnie ty stal sie czlonkiem bandu. Nie wymyslilam sobie tego, to sa fakty.
- Rozmawialas o nas z Jaredem? - mezczyzna spytal duzo ostrzej niz poczatkowo zamierzal, tym samym powodujac chwilowa dekoncentracje kobiety. - Nie, Tomo. Nie rozmawialam o nas, tylko o tobie i Shannonie, o waszej relacji. Nie chce byc najwiekszym wrogiem Shannona, nie wiedzac dlaczego nim jestem. Przeciez nic mu nie zrobilam
- Porozmawiam z nim. Obiecuje. A teraz nie mysl juz o tym, nie przejmuj sie. Spij dobrze.
- Poczekaj, chce sie do ciebie przytulic. Tak dobrze. Dobrej nocy, kocham cie.
- Yhmy.
*
Zza drzwi pokoju Tomo i Vicki dobiegaly krzyki klotni. Shannon slyszal wszystko, siedzac w prowizorycznym salonie z juz druga butelka piwa w rece  i ogladajac bez wiekszego zainteresowania wydanie wiadomosci. Usmiechal sie pod nosem, czekajac az Chorwat zostawi ta cala Bosanko i zaprosi perkusiste na jeszcze jedno piwo. Albo zamowi pokoj w hotelu na cala noc. Wszystko mu jedno.
Nagle drzwi z impetem sie otworzyly i z sypialni mlodych wypadl rozwscieczony Tomo.
- Hej, moj slodki... - Shannon odwrocil sie na kanapie do mezczyzny, jednak w odpowiedzi uslyszal tylko bolesne 'Odwal sie'. To go zdenerwowalo. Na pewno nie takiej odpowiedzi sie spodziewal. Zasepil sie mocno i zacisnal zeby, wracajac do sledzenia durnego programu informacyjnego. Oproznil butelke i rzucil ja na kanape obok siebie.
- Wez to zabierz, chce tu usiasc. - uslyszal glos kobiety i jeszcze bardziej w nim sie zagotowalo. Zabral jednak poslusznie szklo i odstawil je na stolik, a Vicki z westchnieciem opadla na siedzenie.
- Nie mam juz do was sily.
- Do jakich 'nas'?
- Do was. Do facetow. Nie rozumiem was. Nie rozumiem Tomo. Jestesmy razem, a ciagle nie umiemy sie dogadac...
- Prosze, daruj. Sluchanie o tym jak nie uklada wam sie w zwiazku jest ostatnim czego chce. - mezczyzna marszczac brwi wstal i skierowal sie do kuchni.
- Jak bierzesz piwo, to wez tez dla mnie, prosze.
W lodowce znalazl ostatnia butelke. Odkapslowal ja i przyblizyl do ust. Upil spory lyk i dopiero wtedy wrocil do Bosanko. - Trzymaj. Ostatnia butelka.
- I oczywiscie musiales wypic polowe. No pewnie. Nie bylbys wtedy soba, prawda?
Shannon usiadl ciezko na kanapie, ale zaraz sie z niej podniosl. - Ruszaj sie, jedziemy do marketu.
- Co?
- Chcesz piwo, to najpierw trzeba je kupic, tak?
- Przeciez piles, nie mozesz tak jechac.
-Nie marudz, zbieraj sie. Inaczej wroci twoj paskudny mezczyzna i znow sie bedziecie klocic.
Vicki juz otworzyla usta, zeby cos powiedziec, ale zaraz je zamknela. Wstala z kanapy, oproznila butelke i postawila ja na stole. - Chyba sie co do ciebie mylilam. Gdy chcesz gadasz jak nalezy.
- Po prostu jestem dobrze wychowany.
Kwadrans pozniej para siedziala w samochodzie mezczyzny, Shannon za kierownica, Vicki na siedzeniu pasazera. Wyjatkowo nie miala zapietych pasow, podobno cos w mechanizmie sie popsulo. - O co sie boisz? Za dziesiec minut bedziemy w sklepie, nic ci sie nie stanie.
- Dobra, ale moze bys troche zwolnil. Jedziesz prawie dwiescie na godzine.
- Denerwujesz mnie. To sportowy woz, nie da sie go inaczej prowadzic.
- Zwolnij, Shannon! Cos sie moze stac!
- Jak juz, to tylko tobie, dziwko...
Chwila, moment, pisk opon, huk i dym unoszacy sie dwa metry nizej z rozbitego samochodu.
*
- Tomo, to byl tylko wypadek!
- Tylko wypadek?! Shannon, jestes popierdolony?! Vicki o malo nie umarla! Jest w bardzo ciezkim stanie, a to wszystko jest tylko twoja wina! I ty mi mowisz, ze to byl tylko wypadek?!
- Uspokoj sie, rozumiesz. Uspokoj! Nic sie nie stalo, ona z tego wyjdzie. A nawet jesli nie, to przeciez masz mnie, ja zawsze przy tobie bede.
- Ale ja ciebie nie potrzebuje! Nie tak jak Vicki! Zrozum, to co miedzy nami bylo juz dawno wygaslo, umarlo! Uwazalem cie za przyjaciela, ale po tym co sie stalo nie chce cie znac. Wynos sie. No juz!
Shannon byl zdruzgotany. Nie tak to mialo wygladac. Wypadek nie byl upozorowany, oczywiscie, ze nie, ale dobrze by sie stalo, gdyby ktos z niego zostal wyniesiony w czarnym worku. Albo on, albo Bosanko. Wtedy sytuacja bylaby jasna, a wybor prosty. A tak? Chorwat wybral pokiereszowana, juz nie tak piekna jak kiedys kobiete, a swojego najlepszego, dlugoletniego przyjaciela i jednoczesnie kochanaka znienawidzil od tak, jak od pstrykniecia palcami. To bylo nie fair.

*
Epilog.

Po tych ostatnich niechcianych odwiedzinach, Shannon juz wiecej sie nie pojawil w zyciu Milicevicia, odtracony i zraniony. Gitarzysta odszedl z zespolu, co bylo od razu wiadome, ale nie od razu zaakceptowane. Jared probowal go zatrzymac, jednak mezczyzna byl nieugiety. Vicki stala sie dla niego najwazniejsza, tylko ona sie liczyla.







____________________________________________________


Dobra, jest. Troche sama sie zakrecilam na tej osi czasu, ale jakby ktos mial pytania, o co chodzi, co sie kiedy dzieje i jaki jest tam czas/rok, to ja chetnie wytlumacze. Od tego jestem.
To Shomo tez takie niewyrazne i przewijajace sie w tle, ale i do tego dojdzie, ze shot  bedzie wrecz ociekal tym paringiem. Na razie jest tak jak jest.
PS. To cudne Obecnie plasuje sie gdzies w 2009 roku, tak btw.