sobota, 6 kwietnia 2013

I zyli dlugo i nieszczesliwie.

*
Obecnie.

- Prosilem cie zebys tu wiecej nie przychodzil. Czego nie zrozumiales w moim przekazie?
Tomo stal w drzwiach swojego domu ubrany w rozciagniety szary dres i kapcie. U jego nog lasil sie rudy kot, a zza drzwi oddzielajacych hol od reszty pomieszczen dochodzilo szczekanie psow.
Na podjezdzie, tuz obok wielkiego, czarnego SUV'a stala czerwona Alfa Romeo. Jej wlasciel zaparkowal byle jak i w pospiechu, blokujac wjazd na posesje Milicevicia i rysujac drzwi pasazera o zelazna brame. To jednak nie bylo teraz najwazniejsze.
- Tomo, prosze, porozmawiajmy. Musimy porozmawiac.
- Nie, nic nie musimy. Wynos sie stad. Nie chce cie tu wiecej widziec. - mezczyzna ostro przerwal nieproszonemu gosciowi. Schylil sie, zabral mialczacego siersciucha i nawet nie patrzac na niedoszlego rozmowce zamknal drzwi wejsciowe. Dokladnie zaryglowal zamki i zalozyl lancuch, dla pewnosci, nie ze strachu. W drzwiach do przedpokoju rowniez przekrecil klucz.
- Ramsey, Dink, cicho. Nie szczekajcie. - podrapal dwa male psiaka za uszami i wszedl do kuchni. Nasypal pupilom jedzenia do misek, nalal swiezej wody. Przez okno widzial jak czerwona Alfa niezdarnie wyjezdza z podjazdu i ostro gazuje na pustej ulicy. Dlugowlosy mruknal cos niezrozumiale pod nosem i poglaskal spiacego na parapiecie kota. Ten byl duzy, bury, siwiejacy juz od czubka ogona.
Mezczyzna wyciagnal z lodowki opakowanie borowek i malin, oplukal je pod zimna woda i przesypal do przezroczystej salaterki. Zgasil swiatlo w kuchni i wszedl do salonu. W kominku dogasal ogien, a na kanapie pod kocem siedziala czarnowlosa kobieta. Miala dopiero dwudziescia osiem lat, jednak szara i zmeczona twarz dodawala jej cyfr do metryki. Od prawego ucha biegla w dol po szyi i znikala gdzies miedzy piersiami dluga, wypukla i nadal ostro czerwona blizna. Ona pierwsza rzucala sie innym w oczy. Mezczyzna usmiechnal sie smutno i usiadl na kanapie.
- Kto to byl? - kobieta spytala spokojnie Chorwata, jednoczesnie sciszajac telewizor i wrzucajac kilka owocow do ust.
- Shannon.
Tomo widzial jak jej miesnie sie napinaja, zuchwa przestala pracowac, usta silnie sie zacisnely. Chwycil ja za reke i pogladzil po zasiniaczonych kostkach. - Juz odjechal. Chcial ze mna pogadac, ale kazalem mu spadac.
Para dluzsza chwile siedziala w ciszy, kazde myslac o czym innym. A moze o tym samym?
- Moze powinienes z nim porozmawiac? Powiedziec, ze sie na niego o nic nie gniewam, ale narazie nie mam sily aby sie z nim spotkac...
- Nie, Vicki. Juz to przerabialismy tyle razy. Omal nie zginelas.
- Ale to nie byla jego wina, nie mialam zapietych pasow...
- A on prowadzil pijany! Dosyc tego, nie chce znow o tym rozmawiac. Powinnas zapomniec o tym czlowieku. Prosze cie, Vicki.
Kobieta patrzyla dluzsza chwile na swojego chlopaka smutnymi oczami, nie zdolna juz do zadnej dalszej dyskusji. Po raz kolejny dziekowala Bogu, ze przezyla ten wypadek i ze ma przy sobie tak cudownego mezczyzne. Z cichym westchnieciem oparla glowe o jego ramie i skupila wzrok na programie telewizyjnym.
 Miesiac temu wcale nie bylo tak wesolo. Tomo z zaczerwienionymi od placzu oczami, z nosem przy szybie spogladal na poturbowana, pozszywana, podlaczona do kroplowek, ale nadal znajdujaca sie w spiaczce Vicki i serce mu sie krajalo. Psychopatyczna wscieklosc siedzaca gleboko pod jego skora krzyczala 'Zabij go! Zabij golymi rekami, nie wahaj sie ani chwili!', ale ostatnia jasno myslaca czastka zszarganego umyslu podpowiadala cicho 'Zostan w szpitalu'. I Chorwat zostal. Przez te prawie trzy tygodnie nawet na krok nie ruszyl sie poza teren lecznicy. Spal albo na korytarzu, albo na krzesle przy lozku dziewczyny, jesli w ogole juz spal. Nikt z lekarzy, czy personelu nie smial nawet wspomniec aby mezczyzna poszedl do domu. Nikt sie nie odzywal, a i Tomo bardzo malo mowil. Glownie trzymal spiaca Vicki za posiniaczone dlonie, caly czas powtarzajac, ze przeprasza, ze to jego wina. A jak bylo naprawde? Ale tak naprawde-naprawde? To wiedzial tylko on. No i Shannon. To od nich zaczelo sie to cale bagno, w ktorym obecnie wszyscy sie znalezli, a najbardziej na tym ucierpiala niczemu winna mloda kobieta, ukochana Milicevicia. No, prawie niczemu.
Po osmiu dniach Vicki wreszcie wybudzila sie ze spiaczki. Miala silne zawroty glowy, problemy z mowieniem i oddychaniem, byla slaba. Ale zyla i jej stan byl stabilny, a to bylo najwazniejsze.
- Tomo, przepraszam... To moja wina. - to byly pierwsze slowa, ktore wypowiedziala do mezczyzny i po ktorych z oczu obojga poplynely lzy. Chorwat juz automatycznie i bez przerwy krecac glowa zapewnial ukochana, ze tak nie jest, ale kazdy wiedzial swoje.
Gdy zawroty glowy sie skonczyly, a oddech unormowal dwoje mlodych zostalo wypuszczonych do domu, uprzednio skladajac oswiadczenie na policji o nie wnoszenie zadnego oskarzenia na podejrzanego Shannona Leto. Vicki cala wine przejela na siebie, przyrzekajac Miliceviciowi, ze jesli ten sprobuje prostowac lub podwazac jej zeznania, to bez skrupulow od niego odejdzie. To podzialalo, ale nikomu nie bylo z tym dobrze, nikt sie jednak nie odzywal. A juz na pewno nie Vicki. Ona ani razu sie nie zawahala, czy zajaknela podczas opowiadania, co sie wtedy na drodze stalo. Jej wersja oficjalna, skladana na policji i najblizszej rodzinie byla taka, ze samochod prowadzila ona, a na siedzeniu pasazera siedzial Shannon. Oboje byli pod wplywe alkoholu i jechali z nadmierna predkoscia, klocac sie o to, kto powinien prowadzic. Dziewczyna mowila, ze ona bo mniej wypila, za to Leto upieral sie, ze przeciez to jest jego samochod. Troche szarpali sie z kierownica - oczywiscie zartujac sobie z powagi sytuacji - i tak uderzyli w metalowa bariere na poboczu, przebili sie przez nia i robiac kilka koziolkow dachowali jakies dwa metry nizej wsrod drzew. Shannon z tylko zlamana reka i kilkoma paskudnymi rozcieciami na twarzy ze zbitej przedniej szyby, wyczolgal sie z samochodu i widzac mloda Bosanko cala zakrwawiona i tracaca przytomnosc od razu zadzwonil po karetke. Ta wersja byla powtarzana tak czesto, ze juz nawet buntujacy sie Tomo nauczyl sie jej na pamiec i rowniez ja powielal. Prawda z jego punktu widzenia byla duzo bardziej skomplikowana i miala znacznie wiecej niejasnosci, niz wersja Vicki. Obiecal jednak ukochanej, ze nic nie powie i slowa dotrzymal. Milicevic tym bardziej znienawidzil swojego przyjaciela Shannona. Ale wszystko od poczatku.


*
Piec lat wczesniej.

- Kocham cie i zawsze bede cie kochal. A ty juz zawsze bedziesz nalezal do mnie, moj chlopcze z gitara. - Shannon lezal glowa na kolanach dwudziestopiecio letniego Tomo i spogladal niby niesmialo na wpatrzone w niego brazowe oczy. - Tez cie kocham, ale wiesz, ze nie mozemy byc razem. Wyrzucili by mnie z zespolu, a dopiero co sie tu zaaklimatyzowalem. Rok to nie duzo, owszem, znalezlibyscie sobie nowego gitarzyste, ale wole nie ryzykowac tej cieplej posadki. - odparl spokojnie i niestety zgodnie z prawda ten mlodszy, przejedzajac palcami po gestych wlosach przyjaciela.
- Bzdury. Nikt by cie nie wyrzucil, bo prawda jest taka, ze to z mojego wstawiennictwa, zadania i checi tu trafiles.
- Naprawde? Myslalem, ze to dlatego, ze najlepiej gralem na gitarze.
- No tak, to tez. Ale gdy tylko cie ujrzalem, wiedzialem, ze to ty jestes tym jedynym, ktory musi byc  blisko mnie.
- Oto jestem, Shannon.
- Tak. Juz na zawsze.

*
Dwa lata wczesniej.

- Chlopaki, chcialbym wam kogos przedstawic. To Vicki, moja bliska przyjaciolka, jeszcze ze szkoly. Znamy sie juz tyle lat i postanowilem, ze musze was ze soba zapoznac. - brodaty mezczyzna, Chorwat Tomo wprowadzil do pokoju mloda, sliczna dziewczyne, Vicki Bosanko. Przyjaciolka gitarzysty przywitala sie grzecznie, oniesmielona spotkaniem z zespolem jej chlopaka, ktory, ten zespol,  byl juz tak znany na calym swiecie. Matt uscisnal czarnowlosa ze slowami 'Witaj w rodzinie', Jared krotko, ale z sympatia rowniez objal Vicki i jedyny Shannon postapil grubiansko w stosunku do nowo poznanej kobiety. Gdy ta do niego podeszla, przypominajac swoje imie, nawet na nia nie spojrzal. Wstal z fotela i brutalnie pociagnal za soba zdezorientowanego Tomo, prowadzac go w bardziej odludne miejsce.
- Co to ma kurwa byc? Co to za dziewczyna? - zaczal bez ogrodek, nie kryjac swojej zlosci.
- Shannon, wyluzuj. To Vicki, moja przyjaciolka.
- Tylko przyjaciolka? Wydaje mi sie, ze w wolnej chwili, gdy nie udajecie takich dobrych znajomych, bzykasz ja! Mam racje?!
- Oszalales?! Upokoj sie, co ci odbilo?
- Spisz z nia. Widze to po tobie. Zbyt dobrze cie znam, zebys mial mnie w tak glupi sposob oszukiwac.
- Nawet jesli to co z tego?! Co z tego, jesli ja kocham i chce miec z nia kiedys dzieci?! Co z tego, odpowiedz mi! Nie masz nic do tego z kim sypiam!
- O nie, grubo sie mylisz. Kurewsko grubo sie mylisz, a wiesz dlaczego? Bo ja tez z toba sypiam! I nie zamierzam sie toba z nikim dzielic, a juz na pewno nie z ta... z ta Bosanko.
Milicevic nie mogl juz tego sluchac. Odwrocil sie i ruszyl do drzwi, jednak droge zagrodzil mu Shannon, ktoremu nagle zmienil sie wyraz twarzy i zachowanie. Z rozwscieczonego, zazdrosnego kochanka o zmarszczonych brwiach, stal sie przepraszajacym i cicho szlochajacym dzieckiem w ciele doroslego faceta. - Nie, Tomo. Prosze cie, przepraszam, nie chcialem tak powiedziec. Uwierz mi, przepraszam.
A Tomo nie umial sie dlugo gniewac na starszego Leto. To byl jego blad, najwieksza slabosc. Nie umial odmawiac Shannonowi. Patrzac na jego smutna i zatroskana twarz, uniosl mu podbrodek i zlozyl na jego ustach dlugi, namietny pocalunek. - Zeby mi to bylo ostatni raz. Nie lubie sie z toba klocic.
- A ja nie lubie sie dzielic z innymi twoja osoba...
- Teraz bedziesz musial. Nie mozemy byc razem, tyle razy ci to powtarzalem. I bede powtarzal nadal. Podoba mi sie Vicki. Ale kocham ciebie. I to sie nie zmieni. Nigdy.
- Obiecujesz?
- Na slowo harcerza! - Chorwat polozyl dlon na sercu, chcac potwierdzil prawdziwosc swoich slow, a Shannon ze slabym usmiechem na ustach wspial sie na palce i wpil sie w usta brodacza.
*
- Shannon mnie nienawidzi... - Vicki usiadla na skraju lozka, w samej koszuli nocnej, z balsamem na dloniach. Rozcierala krem, czekajac na reakcje swojego ukochanego. Mezczyzna lezal juz w lozku i caly czas sms'owal, usmiechajac sie tajemniczo. - Shannon mnie nienawidzi. - powtorzyla Bosanko i wslizgnela sie pod koldre. - Sluchasz mnie w ogole? Do kogo tam caly czas piszesz? - probowala zajrzec Chorwatowi przez ramie, jednak ten szybko odlozyl komorke na szafke nocna. - Nie mow tak. Dlaczego uwazasz, ze cie nienawidzi.
- Bo widze jak na mnie patrzy. Z taka odraza, jakbym mu ukradla cos bardzo cennego.
- Wydaje ci sie. On juz taki jest. Wredny i opryskliwy.
- Wcale nie. Wobec ciebie zachowuje sie zupelnie inaczej. Tak jest odkad go poznalam. Tylko na mnie warczy, gdy sie pojawiam w jednym pokoju z nim. Jared mowil, ze ty i  Shannon to dobra para przyjaciol, ze znacie sie odkad doszedles do zespolu, ze Shannon zrobil naprawde wielka awanture, gdy reszta miala watpliwosci, abys to wlasnie ty stal sie czlonkiem bandu. Nie wymyslilam sobie tego, to sa fakty.
- Rozmawialas o nas z Jaredem? - mezczyzna spytal duzo ostrzej niz poczatkowo zamierzal, tym samym powodujac chwilowa dekoncentracje kobiety. - Nie, Tomo. Nie rozmawialam o nas, tylko o tobie i Shannonie, o waszej relacji. Nie chce byc najwiekszym wrogiem Shannona, nie wiedzac dlaczego nim jestem. Przeciez nic mu nie zrobilam
- Porozmawiam z nim. Obiecuje. A teraz nie mysl juz o tym, nie przejmuj sie. Spij dobrze.
- Poczekaj, chce sie do ciebie przytulic. Tak dobrze. Dobrej nocy, kocham cie.
- Yhmy.
*
Zza drzwi pokoju Tomo i Vicki dobiegaly krzyki klotni. Shannon slyszal wszystko, siedzac w prowizorycznym salonie z juz druga butelka piwa w rece  i ogladajac bez wiekszego zainteresowania wydanie wiadomosci. Usmiechal sie pod nosem, czekajac az Chorwat zostawi ta cala Bosanko i zaprosi perkusiste na jeszcze jedno piwo. Albo zamowi pokoj w hotelu na cala noc. Wszystko mu jedno.
Nagle drzwi z impetem sie otworzyly i z sypialni mlodych wypadl rozwscieczony Tomo.
- Hej, moj slodki... - Shannon odwrocil sie na kanapie do mezczyzny, jednak w odpowiedzi uslyszal tylko bolesne 'Odwal sie'. To go zdenerwowalo. Na pewno nie takiej odpowiedzi sie spodziewal. Zasepil sie mocno i zacisnal zeby, wracajac do sledzenia durnego programu informacyjnego. Oproznil butelke i rzucil ja na kanape obok siebie.
- Wez to zabierz, chce tu usiasc. - uslyszal glos kobiety i jeszcze bardziej w nim sie zagotowalo. Zabral jednak poslusznie szklo i odstawil je na stolik, a Vicki z westchnieciem opadla na siedzenie.
- Nie mam juz do was sily.
- Do jakich 'nas'?
- Do was. Do facetow. Nie rozumiem was. Nie rozumiem Tomo. Jestesmy razem, a ciagle nie umiemy sie dogadac...
- Prosze, daruj. Sluchanie o tym jak nie uklada wam sie w zwiazku jest ostatnim czego chce. - mezczyzna marszczac brwi wstal i skierowal sie do kuchni.
- Jak bierzesz piwo, to wez tez dla mnie, prosze.
W lodowce znalazl ostatnia butelke. Odkapslowal ja i przyblizyl do ust. Upil spory lyk i dopiero wtedy wrocil do Bosanko. - Trzymaj. Ostatnia butelka.
- I oczywiscie musiales wypic polowe. No pewnie. Nie bylbys wtedy soba, prawda?
Shannon usiadl ciezko na kanapie, ale zaraz sie z niej podniosl. - Ruszaj sie, jedziemy do marketu.
- Co?
- Chcesz piwo, to najpierw trzeba je kupic, tak?
- Przeciez piles, nie mozesz tak jechac.
-Nie marudz, zbieraj sie. Inaczej wroci twoj paskudny mezczyzna i znow sie bedziecie klocic.
Vicki juz otworzyla usta, zeby cos powiedziec, ale zaraz je zamknela. Wstala z kanapy, oproznila butelke i postawila ja na stole. - Chyba sie co do ciebie mylilam. Gdy chcesz gadasz jak nalezy.
- Po prostu jestem dobrze wychowany.
Kwadrans pozniej para siedziala w samochodzie mezczyzny, Shannon za kierownica, Vicki na siedzeniu pasazera. Wyjatkowo nie miala zapietych pasow, podobno cos w mechanizmie sie popsulo. - O co sie boisz? Za dziesiec minut bedziemy w sklepie, nic ci sie nie stanie.
- Dobra, ale moze bys troche zwolnil. Jedziesz prawie dwiescie na godzine.
- Denerwujesz mnie. To sportowy woz, nie da sie go inaczej prowadzic.
- Zwolnij, Shannon! Cos sie moze stac!
- Jak juz, to tylko tobie, dziwko...
Chwila, moment, pisk opon, huk i dym unoszacy sie dwa metry nizej z rozbitego samochodu.
*
- Tomo, to byl tylko wypadek!
- Tylko wypadek?! Shannon, jestes popierdolony?! Vicki o malo nie umarla! Jest w bardzo ciezkim stanie, a to wszystko jest tylko twoja wina! I ty mi mowisz, ze to byl tylko wypadek?!
- Uspokoj sie, rozumiesz. Uspokoj! Nic sie nie stalo, ona z tego wyjdzie. A nawet jesli nie, to przeciez masz mnie, ja zawsze przy tobie bede.
- Ale ja ciebie nie potrzebuje! Nie tak jak Vicki! Zrozum, to co miedzy nami bylo juz dawno wygaslo, umarlo! Uwazalem cie za przyjaciela, ale po tym co sie stalo nie chce cie znac. Wynos sie. No juz!
Shannon byl zdruzgotany. Nie tak to mialo wygladac. Wypadek nie byl upozorowany, oczywiscie, ze nie, ale dobrze by sie stalo, gdyby ktos z niego zostal wyniesiony w czarnym worku. Albo on, albo Bosanko. Wtedy sytuacja bylaby jasna, a wybor prosty. A tak? Chorwat wybral pokiereszowana, juz nie tak piekna jak kiedys kobiete, a swojego najlepszego, dlugoletniego przyjaciela i jednoczesnie kochanaka znienawidzil od tak, jak od pstrykniecia palcami. To bylo nie fair.

*
Epilog.

Po tych ostatnich niechcianych odwiedzinach, Shannon juz wiecej sie nie pojawil w zyciu Milicevicia, odtracony i zraniony. Gitarzysta odszedl z zespolu, co bylo od razu wiadome, ale nie od razu zaakceptowane. Jared probowal go zatrzymac, jednak mezczyzna byl nieugiety. Vicki stala sie dla niego najwazniejsza, tylko ona sie liczyla.







____________________________________________________


Dobra, jest. Troche sama sie zakrecilam na tej osi czasu, ale jakby ktos mial pytania, o co chodzi, co sie kiedy dzieje i jaki jest tam czas/rok, to ja chetnie wytlumacze. Od tego jestem.
To Shomo tez takie niewyrazne i przewijajace sie w tle, ale i do tego dojdzie, ze shot  bedzie wrecz ociekal tym paringiem. Na razie jest tak jak jest.
PS. To cudne Obecnie plasuje sie gdzies w 2009 roku, tak btw.

niedziela, 10 marca 2013

Ja to wiem, Tomo.

Byl pozny wieczor. Umiesniony brunet siedzial w glebokim fotelu i sciskal w dloni  oprozniona do polowy butelke wodki. Na stole przed nim lezala zaklejona koperta. Adresatem byl Shannon Leto, nadawca Tomo Milicevic. Mezczyzna, wlasciciel listu, wpatrywal sie w niego zmeczonym wzrokiem, do polowy przyslonietym coraz ciezszymi powiekami. Nie wiedzial, czy otworzyc koperte, czy nie. Nie znosil tych wiadomosci, ktore Tomo co jakis czas zostawial w jego skrzynce.
Znow podniosl butelke do ust i upil kolejny lyk piekacego trunku.Wodka przyjemnie rozgrzewala i blogo mulila umysl, zatrzymujac wszystkie niepotrzebne mysli. W koncu wzial do trzesacej sie reki koperte i rozerwal ja, zupelnie nie patrzac na to, czy przy okazji naruszy sam list, czy nie. Rozlozyl kartke i staral sie skupic wzrok na skaczacych literach. Korespondencja nie byla dluga, ledwo trzy zdania, krzywo nakreslone atramentem.
 'Tesknimy za toba. Wciaz czekamy na twoja chec spotkania sie z nami. Nie mozesz sie tak zamykac ze swoimi problemami, przeciez masz nas.'
 Shannon prychnal pijackim smiechem. Niewiele myslac zgniotl w dloniach papier i cisnal kulke przez pokoj. Szczera obojetnosc zbudowana alkoholem zaczela kruszec i mezczyzna na nowo zostal zaatakowany uczuciami. Smutkiem, zloscia, poczuciem swojej winy i beznadziejnosci. W takim przypadku jedyne, co Leto mogl zrobic to tylko dopic wodke i przeszukac barek, a nuz znajdzie sie tam jeszcze jedna butelka.
Zakaszlal, gdy juz caly napoj przelal sie po jego gardle, a szklo poszybowalo przez pokoj, roztrzaskujac sie z hukiem na przeciwleglej scianie.

***

Pol roku wczesniej.


- Shannon, kurwa, wstawaj. Ogarnij sie!
W pokoju panowal polmrok spowodowany zaslonietymi zaluzjami, smierdzialo kwasnym moczem i tanim alkoholem. Tomo chodzil naprawde wkurzony po sypialni, zbierajac rozrzucone butelki i puszki po piwie. Byli juz spoznieni, najdalej jak za pol godziny wszyscy troje mieli zasiasc w studiu i kontynuowac prace nad nowa plyta.
Jared od tygodnia byl w stanie totalnej wscieklosci. Razem z zespolem dostawali coraz to nowsze propozycje grania koncertow na letnich festiwalach w Europie, a czwarty krazek, ktory mieli wtedy promowac, jeszcze nie byl skonczony. Co prawda brakowalo w nim szczegolow, ostatnich detali, moze dwie, trzy piosenki byly jeszcze do dogrania, poprawienia. Jednak mlodszy Leto byl perfekcjonista. Chcial zeby ten album byl jednym z najlepszych , a to co on chcial osiagnac w branzy muzycznej bylo zawsze najwazniejsze i musialo sie pokryc z rzeczywistoscia. Tak wiec Jared siedzial dniami i nocami, spiewal, gral na gitarze te partie, ktore tylko potrafil. Jednak nawet on nie byl w stanie robic wszystkiego w zespole. Perkusji nie dotykal, ta nalezala do jego starszego brata, byla jego prywatna swietoscia, jego ukochana. Caly problem polegal w tym, ze jej wlasciciel od kilku juz dni na niej nie bebnil, tylko zamykal sie w swoim pokoju i pil. Powody, ktore wymyslal i wmawial czekajacemu pod drzwiami Tomo byly rozne, lecz skutek zawsze ten sam - Leto zasypial w kaluzy wlasnych wymiocin, totalnie odciety od rzeczywistosci. Gdyby nie to, ze Milicevic jako tako sie o niego martwil, perkusista nic by nie jadl i swoje potrzeby fizjologiczne zalatwialby w lozku. Kiedy to sie stalo, ze znany i pozadany przez tysiace kobiet Shannon tak sie stoczyl? Nikt nie wiedzial, a sam Leto nie staral sie niczego wyjasniac. Uwazal, ze nie jest nikomu nic winien, a jego zycie i to co z nim robil nie powinno innych interesowac. Nie przejmowal sie terminami wytworni, obietnicami, jakie na wpol trzezwo skladal, prosbami Tomo i wrzaskami Jareda. Wielokrotnie szarpal sie z bratem, a telefony od swojej matki juz zupelnie przestal odbierac.
Shannon zamykal sie w skorupie. Byl tylko on i alkohol.
Nie od dzis wiadomo bylo, ze mezczyzna lubil sobie wypic. Znal jednak umiar. Az do teraz.
Tomo znow zaklnal siarczyscie i z impetem wrzucil trzymana butelke do przepelnionego kosza na smieci. Zerwal ze starszego Leto koldre i zaczal szarpac jego ramie, silnie, natarczywie.
- O chuj ci chodzi... Wynos sie stad! - mezczyzna wtulil zarosnieta twarz w poduszke, chowajac sie przed ta odrobina swiatla, ktora zaatakowala jego oczy, a moze i przed calym swiatem.
- Nie. Nie wyjde stad, poki mi w koncu nie wytlumaczysz, co sie wlasciwie dzieje. Dlaczego od dluzszego czasu zachowujesz sie jak zwykly kutas? Zajmuje sie toba, jak cholernym dzieciakiem, naleza mi sie jakies wyjasnienia! - jeszcze chwila i Chorwat na sile wyciagnalby Shannona z lozka tylko po to aby dac mu w ryj. Kipial ze zlosci, ale przede wszystkim chcial sie dowiedziec, co bylo przyczyna tego zachowania jego przyjaciela. Milicevic dlugo stal nad poslaniem i przygladal sie perkusiscie z rosnacym zrezygnowaniem. Juz zupelnie stracil nadzieje na jakiekolwiek slowo od mezczyzny. Odwrocil sie i ruszyl do wyjscia, po drodze kopiac pusta puszke.
- Stoj. Zamknij drzwi i wroc tu, prosze.
Gitarzysta nie spodziewal sie tej prosby, ale wykonal ja niezbyt chetnie. Usiadl na zawalonym ubraniami fotelu i spojrzal na kumpla. - Co jest? Opowiesz mi w koncu?
- Tak, zamknij sie. Mysle co mam ci powiedziec i jak. Chce zebys wszystko zrozumial i nie wzial mnie za idiote.
- Juz cie za niego uwazam, nie masz sie co przejmowac.
Shannon krotko i jakby malo swiadomie kiwnal glowa, przyznajac mu racje. Rozejrzal sie po panujacym w pokoju burdelu i usmiechnal sie kwasno. - Mam corke, wiesz? - odezwal sie w koncu, lecz jego glos nie byl przepelniony radoscia, a gorzkim zalem i jakby pretensja. Tomo wytrzeszczyl oczy ze zdumienia. Owszem, to sie zdarzalo w zespolach muzycznych, ze ich czlonkowie czesto i gesto rozsiewali swoje nasienie gdzie popadnie, z ktorych czasem rodzily sie niechciane i nieznane przez swoich ojcow dzieci. Nigdy jednak nie przypuszczalby, ze taka sytuacja moze spotkac ktoregos z jego kumpli z zespolu. - Gratulacje. - chrzaknal krotko, nie bardzo wiedzac, jak prawidlowo zareagowac. - Mam nadzieje, ze urode odziedziczyla po matce, nie po tobie.
- Jestes glupi. - stwierdzil Leto blyskawicznie, ale Chorwat widzial, ze jego napieta z nerwow twarz lagodnieje.
- Ile corka ma lat?
- Niedawno skonczyla trzy lata...
- Czekaj, czekaj, a skad wiesz, ze to twoja corka? Moze jakas mloda laseczka, z ktora kiedys spales, cie wrabia, zebys musial alimenty placic. - slowa Milicevicia brzmialy calkiem logicznie i wielu mogloby mu przytaknac, zgadzajac sie z nim. Shannon jednak stanowczo pokrecil glowa. - To jest moja corka. Ja to wiem, Tomo.
- No a matka... Ah, tak. - mezczyzna zamilkl, w myslach laczac wszystkie fakty w  jedna calosc. - To Sarah jest jej matka, prawda?
Sarah Joplin, zwyczajna dziewczyna z San Diego przez pol roku byla w zwiazku z Shannonem. To byl najdluzszy zwiazek mezczyzny i moze nawet jedyny tak powazny. Poznali sie cztery lata wczesniej po koncercie. Wyszli razem z imprezy i przez nastepne szesc miesiecy nie odstepowali sie ani na krok. Leto nie kryl sie ze swoim zwiazkiem, widac bylo, ze to prawdziwa milosc. Az pewnego dnia Sarah po prostu zniknela. Shannon nie odpowiadal na pytania z nia zwiazane, nikt nic nie wiedzial. Poza samym perkusista.
- Tak, Sarah jest jej matka. A ja jestem ojcem. - mezczyzna gryzl sie przez chwile z zamiarem powiedzenia calej prawdy przyjacielowi, az w koncu westchnal cicho i podjal opowiesc. - Zaszla w ciaze na krotko przed naszym rozstaniem. Wlasciwie ta ciaza byla powodem zerwania. Zachowalem sie jak dupek, nie chcialem, zeby czyjes istnienie bylo zalezne ode mnie. Balem sie... - wyszeptal i przestal mowic. Patrzyl na Tomo i czekal na jakies slowo z jego strony. Na to az przyjaciel zmiesza go z blotem, zwyzywa od najgorszych za to, co juz sie stalo, lub po prostu wstanie i wyjdzie, nie chcac miec zupelnie nic z nim doczynienia. Milicevic jednak nadal siedzial na swoim miejscu, nie odzywal sie i czekal na ciag dalszy wypowiedzi Shannona. Wiec Leto po krotkiej chwili znow zaczal mowic. - Odkad zerwalem z Sarah nie widzialem jej ani razu. Ani jej, ani dziecka. Wysylalem jej pieniadze, chociaz nigdy mnie o nie nie posila. Na poczatku nawet mi je odsylala. Moze nawet nigdy bym sie nie spotkal z nimi, moze za pare lat zupelnie bym zapomnial o tym, co sie stalo miedzy nami. Ale jakis miesiac temu dostalem list ze szpitala. Nawet nie od niej, tylko od lekarza. Pisal mi w nim, ze mala jest chora. Bardzo chora. Prosili mnie o to, zebym poddal sie badaniom sprawdzajacym, czy moge zostac dawca...
- Dawca? Na co zachorowala twoja corka? - Tomo wtracil sie, jakby sie obawial, ze ta kwestie perkusista moglby przegapic. Nagle zorientowal sie, ze oczy przyjaciela przesloniete sa jakby szklana zaslona z lez.
- Ostra bialaczka szpikowa. Poddalem sie badaniom, wynik wyszedl negatywny. Nie moge byc dawca dla malej. A szanse na jej przezycie z dnia na dzien nikna. Ona jest taka mala... - mezczyzna nie wytrzymal, glos mu sie zalamal, a po policzkach poplynely lzy. Chorwat nadal nie wiedzial jak zareagowac, ale teraz juz wiecej rozumial. To dlatego Leto staral sie zapic wszystkie swoje problemy. Nie mogl nikomu sie wyzalic, nikt nie zwrocil uwagi, ze cos go gryzie, wiec siegal po wodke. Kiedys, we wczesnej mlodosci Milicevic robil podobnie. Wybieral alkohol i narkotyki, zamiast rozmowe z kims bliskim. Jednak on nigdy nie byl w takiej sytuacji jak jego przyjaciel. On nie mial malutkiej coreczki, ktora umierala. Mezczyzna staral sie przelknac wielka gule, ktora nagle pojawila sie w jego gardle.
- Lekarze maja nadzieje, ze znajdzie sie dawca, ze mala z tego wyjdzie. Tez mam taka nadzieje. Tylko tak troche sie zalamalem... Nie wiedzialem, co mam robic. Bo nic nie moge zrobic, rozumiesz? Nic.
Zapadla cisza, Shannon cicho podciagnal nosem i niezdarnie podniosl sie z lozka. Chwycil stojaca na szafce nocnej puszke piwa, ta jednak okazala sie byc pusta. Odstawil ja z powrotem i wyciagnal spod lozka plecak. Znalazl ostatnia puszke z chmielnym napojem. Otworzyl ja i na poczatku podal przyjacielowi, ktory bez slowa ja wzial i upil spory lyk. Puszka chwile przechodzila z reki do reki, az ostatecznie zatrzylama sie u perkusisty. - Jestem zalosny.
- Nie jestes. Ale to wszystko trzeba wyjasnic Jaredowi...
- Co trzeba mi wyjasniac? Dlaczego nie ma was na probie? Shannon, czy dzis laskawie bedziesz w stanie zabrac swoj tylek do tej jebanej roboty? - w drzwiach jakby na zawolanie pojawil sie mlodszy Leto ze szczera zloscia wypisana na twarzy i nieodparta checia wdania sie w klotnie. Cala sytuacje uratowal Milicevic. - Wlaz, musimy porozmawiac.

***

Shannon znalazl w barku ostatnia butelke wodki. W lodowce mial jeszcze trzy puszki piwa i pol butelki wina. Bedzie musial zrobic zapasy. Dlugo bez alkoholu nie wytrzyma. Ostatnio w pelni trzezwy byl poltora miesiaca temu, na pogrzebie malej Camile Leto. Dziewczynka nie doczekala sie swojego dawcy i zmarla. Tego dnia, po pogrzebie Shannon po raz ostatni widzial sie z matka dziecka, ze swoja matka, bratem, Tomo i reszta przyjaciol.
W kwestii nagrywania plyty zespol zatrudnil innego perkusiste, aby ten mogl dokonczyc partie starszego Leto. Jared byl przekonany, ze jak teraz da swojemu bratu spokoj, to do czasu pierwszego koncertu w czerwcu, ten wroci do siebie i bedzie mogl znow grac z reszta chlopakow. Nie wiedzial, jak bardzo sie myli.
Leto wyciagnal z szafki przy lozku proszki, ktore przepisal mu psychiatra na pierwszym i jedynym ich spotkaniu. Juz wtedy kategorycznie stwierdzil, ze ich nie uzyje. Wcale nie chcial sie uspokajac tabletkami. Wolal alkohol. Nagle zasmial sie glosno, histerycznie wrecz, zdajac sobie sprawe, ze przeciez moze polaczyc te dwie rzeczy. Swoj ukochany alkohol i te wszystkie prochy, ktore tak uparcie wciskal mu ten pierdolony lekarz. Wtedy caly swiat da mu spokoj. Nikt nie bedzie pisal smiesznych listow, pelnych klamstw, nikt nie bedzie do niego dzwonil  i nagrywal sie bez przerwy na sekretarke - chociaz i tak bylo to niemozliwe odkad Leto przestal na biezaco sprawdzac i usuwac wiadomosci - wreszcie dadza mu spokoj. A i mala Camile nie bedzie mu sie noc w noc snila. Blada, lysa dziecinka, sciskajaca w chudych ramionkach wyplowialego, rozowego misia. Misia, ktorego kiedys dawno Shannon podarowal swojej ukochanej dziewczynie, matce coreczki.
Nie, niech to wszystko sie juz skonczy.
Leto nie wiedzial kiedy zaczal plakac. Wysypal wszystkie pigulki na stol i usiadl w fotelu. Odkrecil butelke i napil sie, aby sie uspokoic. Lzy jednak nadal plynely. Mezczyzna wkladal do ust pojedynczo tabletki i kazda polykal, zapijajac je wodka. Po ostatniej bialej pastylce i butelka zostala oprozniona. Shannon chwile siedzial, czekajac az ogarnie go rozluznienie i blogi spokoj. Zatesknil jednak za procentami. Byl przeciez alkoholikiem. Tak, teraz mogl to przed soba samym przyznac. Upadl na samo dno i juz nic nie bylo w stanie go stamtad wyciagnac, a to co moglo go jeszcze bardziej zakotwiczyc to zwykla puszka piwa, ktorej tak teraz pragnal. Zsunal sie z siedzenia na podloge i jak slepiec, na kolanach ruszyl w strone kuchni. Nie byl nawet w polowie drogi, gdy po prostu upadl bezwladnie na dywan. Zasnal i juz nigdy wiecej mial sie nie obudzic.




____________________________________


Tak. Dzis nie ma Shomo. Poczatkowo shot mial wygladac zupelnie inaczej i mial byc zupelnie o czym innym. Ale wyszlo jak wyszlo, czyli po mojemu.

wtorek, 5 marca 2013

Pamietasz jak to bylo?

Radio w kuchni cicho gralo, spiker wlasnie oznajmil, ze zostalo 20 minut do godziny osmej rano. Umiesniony brunet w fartuchu krzatal sie miedzy szafkami, blatem i kuchenka. Siekal swiezy szczypiorek, mieszal jajecznice na patelni i wyciagal grzanki z tostera, gwizdzac i spiewajac wychwycone z piosenek kawalki. Nie byl dobry w gotowaniu, ale z pewnoscia potrafil przyrzadzic sniadanie. I to naprawde bardzo dobre. Minuty mijaly, a w pomieszczeniu unosil sie smakowity, coraz intensywniejszy zapach. Gdy wszystko bylo juz gotowe mezczyzna postawil na duzej, drewnianej tacy talerz, koszyk z pieczywem, filizanke kawy z mlekiem i sok pomaranczowy. Zadowolony popatrzyl na swoje dzielo i po chwili namyslu dostawil jeszcze wazonik z czerwona roza. Niespodzianka byla skoczona.
Miesniak zdjal zapaske, tym samym pozostajac tylko w spodniach dresowych. Umyl rece, wylaczyl radio i chwycil tace. Teraz czekala go juz tylko wyprawa na pietro do sypialni, tak aby nie zabic sie po drodze i niczego nie zepsuc. Dzis byla naprawde wyjatkowa okazja na takie poswiecenie jak wstanie o swicie i przygotowanie posilku, nawet nie dla siebie, a dla kogos. Dla kogos bardzo waznego.
Schody okazaly sie byc laskawe, brunet nie zahaczyl sie ani nie potknal i juz po chwili pchnal lekko drzwi do sypialni. W pokoju panowal polmrok i rzeczywiscie bylo duszno. Ktos kiedys zazartowal, ze rano w miejscu gdzie sie spi zawsze smierdzi trupem i to byla swieta prawda. Juz po krotkiej chwili do pomieszczenia wpadly promienie slonca i przyjemny, orzezwiajacy podmuch wiatru, a mezczyzna zasiadl na lozku. Lezaca na nim zywa, ludzka gora poruszyla sie nieco, a spod koldry wydobylo sie ciche senne westchniecie.
- Dzien dobry, kochanie. - to powitanie wystarczylo, aby z poduszki podniosla sie skoltuniona glowa pelna dlugich, czarnych wlosow. Na przybysza patrzyly teraz przesloniete jeszcze snem waskie i niewielkie w swoim rozmiarze, brazowe oczy. - Dzien dobry, Shannon. - odpowiedzial zachrypniety, ale cieply glos. Glowa zblizyla sie do owego Shannona i zlozyla na jego ustach krotki, czuly pocalunek. - Ktora mamy godzine?
- Wczesna, dopiero osma. Przygotowalem ci sniadanie, moj mezczyzno. Smacznego. - dodal, podnoszac sie z lozka, aby siegnac po tace z posilkiem. Kawa jeszcze sie nie rozlala, a jajecznica wygladala na wciaz goraca.
- Nie chcesz mnie otruc, prawda? - dlugowlosy mezczyzna z kpiacym usmiechem przygladal sie towarzyszowi, biorac w dlon widelec. Upil lyk soku i nie czekajac na odpowiedz wlozyl do ust kes. Shannon usmiechnal sie szeroko, widzac jak mezczyzna z uznaniem kiwa glowa. Oczywiscie wiedzial, ze to tylko zwyczajna jajecznica, ale cieszyl sie, ze sprawil mala ucieche ukochanemu.
- A wiesz z jakiej to okazji, Tomo?
- To juz nie moge sie spodziewac sniadania bez-okazji?
Mezczyzni chwile siedzieli w ciszy, slychac bylo tylko widelec, co raz uderzajacy o talerz. Tomo dla wiekszej zabawy karmil Shannona jak malego chlopca, ale obu sprawialo to tylko przyjemnosc. Po chwili po sniadaniu zostaly puste naczynia, a taca stala na nocnej szafce. Lezacy brunet przyciagnal do siebie pseudo-kucharza i oboje znalezli sie pod koldra. Cialo przy ciele, stykali sie czolami.
- Pamietasz jak to bylo? - zapytal niby od niechcenia Shannon, rysujac palcem kolka po zebrach kochanka.
- Nie obrazaj mnie. Oczywiscie, ze pamietam. To byl najcudowniejszy dzien mojego zycia.
- Naprawde?
- Smiesz w to watpic? Wstydz sie, Shannonie Leto, ty draniu.
Oboje wybuchneli smiechem, a fala rozluznienia posunela ich o krok dalej i partnerzy zatracili sie w spontanicznych pocalunkach i pieszczotach.

***

Mlody Tomo wszedl do pokoju hotelowego z rekami w kieszeniach i niezbyt szczesliwa mina. Nie wiedzial, co ze soba zrobic. Dlugo krazyl bez celu po okolicy, ogladajac wystawy sklepow i sluchajac w sluchawkach pierwszej plyty Metallicy. Przygladal sie mijajacym go ludziom, zastanawiajac sie, czy ktos w ogole go rozpozna. W koncu byl nie byle kim, tylko gitarzysta w znanym zespole rockowym. Bzdury, mezczyzna skarcil sie w myslach. Byl zwyklym facetem, Amerykaninem z odzysku, takim, ktoremu po prostu sie poszczescilo. Nic wiecej. Pewnie gdyby nie to, ze kilka lat temu zespol szukal na gwalt kogos umiejacego 'poslugiwac sie wioslem', Milicevic teraz siedzialby w jakiejs taniej kuchni i kroil warzywa na zupe, albo przystrajalby czekoladowy tort lukrem, jak chciala jego matka. A tak teraz znajdowal sie w Nowym Yorku i czekal na wieczorny koncert, ktory mial dawac z chlopakami. Do imprezy pozostalo jakies osiem godzin, a dopiero za trzy mieli sie wszyscy spotkac na hali, aby zrobic ostatnia probe i wszystko przygotowac. Reszta zespolu zostala w hotelu i odpoczywala po wczorajszej, dosyc szalonej nocy. Shannon spal, Jared zabawial sie z jakas mloda blondynka z recepcji, a Matt zamknal sie w pokoju z zona Libby, ktora specjalnie dla niego przyjechala do NY. Tomo westchnal, jak czlowiek stary, zupelnie zmeczony swoim zyciem. Nie mial przy sobie nikogo bliskiego, rodzina zostala w Michigan, a Vicki nie odzywala sie do niego juz od miesiaca. Mowila, ze jest zajeta, ze nie ma czasu, ale Tomo podejrzewal, ze byl ktos trzeci. Ktos, kto na pewno byl na miejscu, gdy kobieta musiala sie komus wyplakac, ktos, kto otoczyl ja swoim ramieniem, jak kiedys, jeszcze za czasow szkolnych robil to Milicevic, obiecujac, ze wszystko sie ulozy. Dobrze, niech i tak bedzie. Z innym mezczyzna bedzie jej na pewno lepiej. O siebie sie Tomo zupelnie nie martwil, w koncu zawsze znajdzie sie fanka, chocby zupelnie glupia, lub po prostu slepa, ktora wybierze noc z nim, a nie z ktoryms z braci Leto. Chorwat zasmial sie gorzko. Nie mial zalu do chlopakow o to, ze jest mniej rozpoznawalny, jak niektorzy podejrzewali. Tak po prostu bylo, Tomo nie byl zazdrosny. Slawa nie zawsze otwiera wszystkie drzwi, ktore bysmy chcieli i mezczyzna o tym doskonale wiedzial.
Nie wiedzac, co jeszcze robi na tych zatloczonych ulicach, udal sie z powrotem do hotelu w ktorym sie zatrzymali. W recepcji minal Emme, asystentke Jareda, ktora obdarzyla gitarzyste przyjaznym usmiechem znad platikowego kubka kawy na wynos. Kobieta trzymala przy uchu telefon komorkowy i z tego, co Tomo wywnioskowal, rozmawiala ze swoim chlopakiem. Ogolnie, widok Emmy bez komorki byl dosyc dziwnym i rzadko spotykanym zjawiskiem. To tak jakby zobaczyc Jareda bez makijazu.
Mezczyzna usiadl na kanapie i chwycil pilota. Chwile skakal po kanalach, az w koncu zatrzymal sie na muzycznym programie. Wzial do reki oparta o lozko gitare i probowal wbic sie w melodie. Po kilku probach mu sie udalo i ze sluchu, nieco spozniajac gral jakas popowa piosenke dla nastolatek. Nawet nie uslyszal, gdy drzwi do pokoju sie otworzyly i po chwili cicho zamknely. Dopiero gdy skonczyl grac za jego plecami rozlegly sie oklaski. Tomo az podskoczyl na siedzeniu, a gosc zasmial sie gromko.
- Niezle ci to wyszlo. Nie chcialem przeszkadzac, ale szedlem korytarzem i gdy cie uslyszalem, to musialem wejsc, zobaczyc to na zywo. - do Chorwata usmiechal sie perkusista. Wszedl glebiej w pokoj i usiadl naprzeciwko przyjaciela na jednym z foteli.
- Siema, Shann. Myslalem, ze bedziesz jeszcze spal. - Tomo uwaznie obserwowal przyjaciela, jakby dopiero teraz zobaczyl go po raz pierwszy. Od mezczyzny bila tak sympatyczna aura, ze Milicevic musial sie usmiechnac. Zrobil to jednak jakby z lekkim przestrachem, czy nawet wstydem.
- Nie docenialem cie przez caly ten czas. Zawsze uwazalem cie za heavymetalowca, a tu taka niespodzianka, moj Tomo potrafi nawet zagrac piosenki ksiezniczki pop, Britney Spears, ha!
On powiedzial 'moj'? Dlaczego tak powiedzial? Co mial przez to na mysli? 'Moj Tomo'...
- Hej, zyjesz? - Leto pstryknal palcami tuz przed twarza Chorwata. Mezczyzna nawet nie zakodowal tego, ze jego towarzysz zmienil miejsce i teraz siedzial na kanapie obok niego. - Wez mi zagraj cos jeszcze. Moze byc Britney, jesli kobietka tak bardzo ci sie podoba. - perkusista mrugnal do niego, rozsiadajac sie wygodniej z noga na nodze. Przez spodnie z dresu rysowal sie niewyrazny ksztalt przyrodzenia, ale zaraz, zaraz... Na co Tomo sie w ogole gapil? Mial grac, a nie wpatrywac sie w krocze kumpla z zespolu. Nerwowo probowal przypomniec sobie odpowiednie chwyty, ale na darmo. Nie trafial w struny, palce zatrzymywaly sie na zlych progach i dwa razy tak niefortunnie uderzyl w metalowe zylki, ze zranil kciuk do krwi.
- A tak w ciebie wierzylem. Musisz jeszcze popracowac, jesli nadal chesz byc w naszym zespole. Gdyby cie teraz Jared slyszal, to wiesz, juz moglbys szukac restauracji, ktora moze przyjelaby cie na zmywak. - Shannon zlosliwie zartowal sobie z gitarzysty, przecierajac mu rane wacikiem nasaczonym woda utleniona. Oczywiscie mezczyzna sie uparl, ze sam zrobi opatrunek Miliceviciowi, jako 'jedyny swiadek wypadku'. Tomo nie mial nic przeciwko. Patrzyl jak duze dlonie, ze zgrubieniami i kurzajkami od trzymanych przez lata palek zwinnie wycieraja krew i chowaja rane pod bialym plastrem. - Gotowe. Daj, jeszcze ucaluje zeby sie szybciej goilo. W koncu to ja jestem tym draniem, przez ktorego zostales kaleka. - gitarzysta myslal, ze ten znow zartuje, ale nie. Shannon rzeczywiscie przyciagnal zraniona dlon do siebie i zlozyl pocalunek na opatrunku. - Mam nadzieje, ze dasz rade grac dzis na koncercie. Inaczej Jared cie zamorduje. - zasmial sie perkusista, wstajac i kierujac sie do wyjscia. - Ale nie martw sie, obronie cie przed swoim mlodszym bratem, mozesz na mnie liczyc. Trzymaj sie. - Leto kiwnal lekko glowa, posylajac ostatni usmiech mezczyznie i wyszedl, zamykajac za soba drzwi. A Tomo nadal siedzial na tej nieszczesnej kanapie, jakby sparalizowany tym, co sie przed momentem stalo. Po dluzszej chwili kontemplowania i wewnetrznego przezywania wybuchnal krotkim, nerwowym smiechem.
Miesiac pozniej Tomo Milicevic i Shannon Leto oficjalnie zostali para, ku naprawde bardzo dziwnym reakcjom fanek, poczawszy od histerycznego placzu i zazalen pelnych pretensji, przez ciche wyzwiska kierowane zarowno w ich strone, jak i calego bandu, od 'pedalow', 'lachociagow' i 'homosiow', na szczerej radosci konczac. Tego ostatniego bylo najwiecej, wiec Jared, ktory poczatkowo bal sie tego 'zakazanego zwiazku', lub raczej tego, jak on wplynie na dalsze zycie zespolu, w koncu poblogoslawil brata i przyjaciela. Od tego czasu minelo wlasnie osiem lat. Osiem dlugich, wspanialych lat.

***

- Nadal uwazasz, ze nie pamietam jak to bylo? - Tomo wisial nad lezacym Shannonem , przyciskajac zablokowane rece do poduszki, tuz za jego glowa. Co chwila schylal sie do niego, skladajac mu na ustach niespieszne pocalunki. Leto probowal wyswobodzic sie, aby moc chwycic ta ukochana twarz w dlonie i przedluzyc rozkosz, jednak Milicevic byl silny i nie puszczal kochanka. - Oczywiscie, ze pamietasz. W koncu to byl 'najcudowniejszy dzien w twoim zyciu', jesli pozwolisz, ze cie zacytuje. - mezczyzna usmiechnal sie szczerze, czule, uroczo. Patrzyl w oczy Chorwata i widzial w nich tylko niekonczacy sie ogrom milosci. Mial nadzieje, ze i w jego oczach partner dostrzeze to samo.
- Uprzedzajac twoje wscipskie pytanie, dla mnie to tez byl najcudowniejszy dzien w zyciu.
Tomo znow pochylil sie, a ich usta zlaczyly sie juz na dluzej. W koncu puscil trzymane rece perkusity, tym samym skazujac sie na prawie miazdzacy uscisk. Role sie odrwocily, teraz to Shannon byl u gory. - Kocham cie najmocniej na swiecie i nigdy nie przestane. - wyszeptal, tak jakby wokol az roilo sie od ciekawskich podsluchiwaczy.
- A ja i tak kocham cie mocniej, moj draniu.




_____________________________________





Kocham taki fluff, nie pytajcie dlaczego. ^___^

poniedziałek, 18 lutego 2013

Rowniez za toba tesknilem.

Shannon ocknal sie, nie mogac juz zniesc swiecacego mu w twarz slonca. Nie umial sobie przypomniec, czy zaslonil wczoraj zaluzje w oknach czy nie. Chyba nie. Mruzac oczy podniosl sie z poduszek i rozejrzal po pokoju. Wszedzie porozrzucane byly jego wczorajsze ciuchy i jakies kolorowe, damskie szmatki. O nie. Mezczyzna spojrzal w bok na lozko. Otulona koldra nieznana mu kobieta lezala odwrocona do niego plecami. Leto nieco odchylil koldre, byla zupelnie naga. Jak sie po chwili zorientowal on rowniez byl bez ciuchow. Klac w duchu wyszedl z lozka, uwazajac by z powrotem sie do niego nie wpasc. Jakby na zawolanie pojawila sie karuzela w glowie i gluche dudnienie w uszach. Zoladek podszedl mu do gardla, w gardle czul rosnaca gule, a w ustach nieprzyjemny gorzki posmak. Jezyk zupelnie wysechl mu na wior. Gdy pierwsze zacmienie zniknelo mu sprzed oczu schylil sie i wyciagnal spod lozka bokserki. To wszystko bylo cholernie dziwne. Przeciez wczoraj wieczorem nic takiego sie nie dzialo. Owszem, pil z Antoinem, ale po pierwszej wyraznie powiedzial, ze ma juz dosyc i zataczajac sie wrocil z hotelowego baru do wlasnego pokoju. Pod drzwiami mial maly problem z otworzeniem drzwi, ale jedna mila dziewczyna mu przeciez pomogla... Kurwa. Mezczyzna potarl twarz dlonmi i juz ostrzejszym wzrokiem spojrzal znow na nieznajoma. Byl pewny, ze pozegnal sie grzecznie z mloda, gdy ta otworzyla mu pokoj i poszedl spac, sam. Pozegnal sie, przed drzwiami. Nie zapraszal jej do srodka, bo i po co mialby to robic. Byl zalany w trupa, ledwo kontaktowal, ledwo sie trzymal na nogach. Niemozliwe zeby byl wstanie sie z nia przespac. Nagle perkusista uslyszalza soba dzwiek otwieranych drzwi. Ktos staral sie to robic cicho i pomalu, jakby sie skradal. Do pokoju zajrzala ruda glowa. Na widok Shannona smielej otworzyla otworzyla drzwi i weszla do pomieszczenia. Byla owinieta w kremowy szlafrok z wyszytym zlota nitka logo hotelu na kieszeni. Usmiechnela sie szeroko i podeszla do Leto. - Czesc misiu. Wyspales sie? - zaplotla dlonie na jego szyi i juz przyblizyla sie do pocalunku, jednak mezczyzna sie odsunal. - Co jest, misiu...?
- To ty mi wyjasnij, co tu do cholery jest? Wchodzisz bez pukania jak do siebie, obsciskujesz mnie. Znamy sie w ogole? - Shannon dopiero po chwili ogarnal sie, ze nie ma pojecia, kim jest ruda.
- Nie pamietasz? Zaprosiles mnie wczoraj do pokoju. Mnie i moja siostre. - mloda, nadal usmiechajac sie slodko kiwnela glowa na lozko za perkusista. Facet odwrocil glowe i spostrzegl, ze jego lozkowa sasiadka juz nie spala. Siedziala oparta o zaglowek lozka ze zgietymi w kolanach nogami, a za tym wierzcholkiem rysowaly sie nagie, delikatne piersi dziewczyny. Najwyrazniej ich mlodej wlascicielce zupelnie nie przeszkadzal fakt, ze teraz caly swiat gdyby tylko chcial,  mogl podziwiac jej atuty. Nieznajoma usmiechala sie subtelnie do Leto, jakby usmiechem i zalotnym spojrzeniem chciala go znow zaprosic do lozka. Dla Shannona to bylo zbyt wiele. - Ubieraj sie. - rzucil do dziewczyny, odwracajac od niej wzrok i znow spojrzal na plomienista wiewiore. - O co tu chodzi? Wyjasnisz mi w koncu ten caly burdel?
Kobieta, jak sie okazalo nazywajaca sie Jessica, opowiedziala perkusiscie jak w nocy ten zapukal do jej i Veroniki pokoju, wydukal cos o zamknietych drzwiach i ostrym seksie. Dziewczyny, jak sie Shannon dowiedzial 25-letnia Jessica i 22-letnia Vera, od razu przystaly na taka propozycje i bez oporow pomogly mu uporac sie z problemem. -...co prawda byl z ciebie totalny wrak, jak padles na lozko, to niewiele juz byles wstanie dla nas zrobic, ale jakos sobie poradzilysmy same. - ruda skonczyla opowiadac, a Shannon uslyszal za soba chichot. Vera, ktora wlozyla na siebie majtki i koszule nalezaca do Leto, podeszla do niego i dlonmi zaczela wodzic po jego plecach i umiesnionych ramionach. - Nie przejmuj sie, nie nudzilysmy sie same. Bylo naprawde... milo.
Perkusista poczul jej oddech na swojej szyi i az sie wzdrygnal. Byl  osaczony przez dwie malolaty i jak najbardziej pragnal sie teraz znalezc w jakims pustym pokoju, bez nich. Odsunal sie od tulacej sie do niego Veroniki i wierzchem dloni otarl usta. Potrzebowal butelki wody, w gardle juz zupelnie mu zaschlo. Odchrzaknal i spojrzal na dwie mlode. - Okay, moze i wczoraj bylo fajnie, nie wiem, nie pamietam i szczerze, nie chce tego pamietac. Nie wiem, czy kazdemu pijanemu sie tak wbijacie do lozka, nie obchodzi mnie to. Wasza sprawa. Chcialbym zebyscie teraz opuscily ten pokoj. A ty - tu zwrocil sie bezposrednio do mlodszej - masz mi oddac koszule.
Shannon odwrocil sie do kobiet, w pospiechu wlozyl spodnie i podkoszulek, i skierowal sie do drzwi. - Za dziesiec minut wracam i chce, aby was juz tu nie bylo.
Po wyjsciu wlozyl buty i prawie biegiem rzucil sie na pietro, gdzie pokoj mial Becks.
- Kurwa, Antoine, nie uwierzysz... - mezczyzna bez pukania wpadl do pomieszczenia i przerwal w pol zdania. Jego przyjaciel wlasnie posuwal jakas mloda, na oko dwudziestodziwiecioletnia blondynke, oparta o lozko. Oboje zupelnie nadzy, oboje zupelnie bezwstydni. - Kurwa, Shannon. Moglbys nauczyc sie pukac. Zajety jestem.
- Widze, ze nie proznujesz. Witam dame. - lekko kiwnal glowa, posylajac kobiecie lekki usmiech. Lozkowa partnerka dj'a zaczerwienila sie po same uszy i zakryla koldra. Spozniona reakcja, ale zawsze jakas. - Zaslon sie i chodz na chwile, musze z toba pogadac.
- Shannon, kurwa, teraz? To nie moze poczekac? 
- Nie, nie moze, Becks. Wez szlafrok, nie wyjdziesz goly na korytarz. - poinstruowal go Leto i wyszedl za drzwi. Po doslownej chwili dolaczyl do niego blondyn owiniety kapielowym recznikiem.
- No, co jest? Tylko straszczaj sie. Nie chce, zeby mi opadl.
Perkkusista skrzywil sie lekko, ale od razu przeszedl do rzeczy. Gdy skonczyl swoj wywod ze strony przyjaciela uslyszal smiech. - Stary, miales dwie dupy przez cala noc w lozku i zupelnie tego nie pamietasz? Zadnej przyjemnosci, nic? Brawo. Takie rzeczy to tylko Leto.
- Pierdol sie, Becks. Tu nie o to chodzi. Doskonale wiesz, ze juz kogos mam.
-Tak, ale to chyba nie zwalnia cie od normalnych meskich potrzeb, co? Zreszta, wyluzuj. Ode mnie ona sie niczego nie dowie. - dj usmiechnal sie lobuzersko do przyjaciela i szturchnal go w ramie. Perkusista zmarszczyl brwi, zupelnie nie rozumiejac. - Co...? Jaka ona?
- No, ta twoja panna. W LA. Twoja 'lepsza polowa'. - Becks az pokazal palcami ten cudzyslow, w ktory wlozyl swoje ostatnie slowa. Leto wtedy zrozumial, o czym mezczyzna mowil i wybuchnal smiechem. - Taaak, moja 'lepsza polowa'. - powtorzyl gest za przyjacielem.
- Dobra, sluchaj Leto. Jesli twoim najwiekszym problemem sa laseczki w twoim pokoju, to po prostu wez je podeslij do mnie i nie martw sie niczym. No, ide juz, bo mi penis stygnie, a musze dokonczyc spotkanie z Lola.
- Lola? Ona sie tak nazywa? - Shannon znow parsknal smiechem.
- No, tak mi powiedziala, ale chyba nigdy nie poznamy prawdy, bracie. - Antoine rowniez krotko sie zasmial, poklepal perkusiste po plecach i znikal za drzwiami swojego pokoju. Shannon nie zdarzyl jeszcze odejsc, a juz slyszal stlumione jeki towarzyszki dj'a. Wzdychajac cicho wrocil na dol do swojego pokoju, ktory ku jego wielkiej uciesze byl pusty. Koszula przewieszona byla przez oparcie fotela. Mezczyzna wzial do reki ciuch i zaklnal pod nosem. Nie wiedzial dokladnie, ktora z dziewczyn, ale podejrzewal mlodsza Veronike, zostawila mu na kolnierzu bardzo wyrazny odcisk usminkowanych czerwona pomadka ust. Rzucil koszule z powrotem na fotel i schylil sie do walizki, z ktorej wyciagnal swiezy t-shirt i spodnie. Po calonocnych, lecz niechcianych ekscesach musial wziac prysznic i zmyc z siebie ten caly damski zapach i wlasny pot. Przewiesil sobie przez ramie recznik i juz mial wyjsc z pokoju do lazienki - Leto naprawde oburzal fakt, ze w takim hotelu lazienka by wspolna, nie tak jak zazwyczaj, jedna w pokoju - gdy nagle odezwal sie dzwonek telefonu perkusisty. Zastanawiajac sie kto to moze byc, wrocil do szafki przy lozku, na ktorej lezala komorka. Spojrzal na wyswietlacz i od razu odebral, usmiechajac sie lekko. - Czesc, kochanie. Tak, aklimatyzuje sie. Nie, gramy dopiero wieczorem. Co? Pewnie za godzine wyjde na miasto, niedobre maja jedzenie w tym hotelu, a glodny juz jestem. Ja tez za toba tesknie. Bardzo. - mezczyna usmiechnal sie szerzej. - Ja kocham cie mocniej. Trzymaj sie, do uslyszenia. - rozlaczyl sie, westchnal cicho i spojrzal na telefon. Tak bardzo potrzebowal teraz uslyszec ten ukochany glos. Bedzie musial sie pozniej tlumaczyc, czy lepiej zatrzymac ten nocny incydent dla siebie? O tym pomysli pod prysznicem. Odlozyl telefon i pogwizdujac wyszedl z pokoju.
Po godzinie Shannon zupelnie olewajac glupie gadanie Becksa wyszedl z hotelu i sledzac na telefonie mapke miasta doszedl na wielki rynek. Byl w sercu Austrii, w pieknym Wiedniu. Przechadzal sie starymi uliczkami, obserwujac grupki turystow z aparatami i szukajac jakiejs knajpki,moze restauracji, w ktorej moglby zjesc sniadanie. W Austrii byl kilka razy i by koncertowac z reszta zespolu, i na wakacjach, jednak cudowny Wieden za kazdym razem zachwycal go na nowo. Teraz z poczatkiem lipca bylo tu naprawde przyjemnie i po prostu pieknie.
Mezczyzna zatrzymal sie przed wejsciem do jakiejs restauracji i zaczal studiowac wywieszone na wystawie menu.
- Moge prosic o autograf?
Shannon odwrocil sie w strone pytajacego i o malo nie podskoczyl z wrazenia. 
- Tomo?! Ale jak ty tutaj...?
- Mowilem, ze strasznie za toba tesknie, skarbie. - wysoki, ciemnowlosy mezczyzna ze krotko podcieta broda chwycil twarz nizszego od siebie Shannona w dlonie i zlozyl na jego ustach czuly pocalunek. Leto przedluzyl ta rozkosz i usmiechnal sie gitarzysty. - Co tu robisz?
- Przylecialem do rodziny. Wiesz przeciez, ze mam rodzine w Europie.
- No pewnie, ze tak, ale z tego co pamietam, to mieszkaja w Chorwacji, a nie w Austrii. - Leto zasmial sie i wzial w dlonie rece Tomo. Jak zwykle lekko wysuszone, z drobnymi ranami na palcach od strun, nadal jednak miekkie i cieple. Jak zwykle.
- Przeciez z Chorwacji do Wiednia nie ma wcale tak daleko. Stesknilem sie za toba i musialem cie w koncu zobaczyc. Jak rozmawialem z toba przez telefon, to miales taki smutny, zmeczony glos. Nawet dzisiaj rano. Czy cos sie stalo? - Milicevic przygladal sie uwaznie ukochanemu z troska i jednoczesnie z miloscia. - Chcialbys o czyms porozmawiac?
Shannon dlugo patrzyl w ciemne teczowki partnera, az w koncu pewnie pokrecil glowa, usmiechnal sie lekko i pogladzil Chorwata po policzku. - Nic sie nie stalo. Poza tym, ze rowniez za toba tesknilem. Nawet nie wiesz jak bardzo, Tomo.



_________________________________


KONIEC



Nie lubie Antoszki.